00:54

Dlaczego zmieniłam sposób odżywiania? Moja historia

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym jak wyglądają Wasze codzienne posiłki? Większość z nas żyje dziś w biegu, więc to nic dziwnego, że mało kto snuje rozważania na temat jakości i wartości spożywanych przez siebie dań i przekąsek. Czy to jednak słuszne podejście?

Opowiem Wam moją historię
Sama przez bardzo wiele lat, ciesząc się całkiem dobrym zdrowiem i świetną przemianą materii, z premedytacją każdego dnia (!) wsuwałam w siebie tony słodyczy i chipsów. Od zawsze wywoływało to zazdrość i zdziwienie na twarzach moich znajomych ;) Mój obiad składał się zwykle ze smażonego kurczaka oraz frytek lub białego ryżu polanego sosem z paczki. Na śniadanie jadałam płatki z mlekiem, słodkie jogurty oraz pączki i drożdżówki ze znajdującej się nieopodal uczelni ciastkarni, a w czasie kolacji raczyłam się wypiekanymi w pobliskim markecie bułkami z żółtym serem. Wszystko to popijałam owocowymi napojami lub słodzoną dwiema łyżeczkami cukru herbatą. W międzyczasie rozkoszowałam się ptasim mleczkiem, chrupiącymi chipsami, przeróżnymi batonami i innymi gotowymi przekąskami. Niemal w czasie każdych zakupów w moim koszyku lądowała przynajmniej jedna tabliczka czekolady. Nie przepadałam natomiast za warzywami - ręcznie robione sałatki pojawiały się na moim talerzu naprawdę rzadko, a świeże owoce jadałam zaledwie parę razy w miesiącu.

Mój przykładowy zapas słodyczy (grudzień 2012) - z powodzeniem byłabym wtedy w stanie otworzyć własny sklep ;)
 

Uważałam jednak, że w takiej diecie nie ma absolutnie niczego złego. Wydawało mi się, że skoro nie przepadam za alkoholem i kawą, nie palę papierosów, a w dodatku spożywam głównie przygotowywane przez siebie posiłki to mój sposób odżywiania i tak jest zdecydowanie lepszy niż większości mieszkających poza domem studentów. Podstawą diety wielu moich znajomych były zupki chińskie, piwo i tłuste burgery z McDonalda, a ja w takich miejscach jadałam "tylko" średnio raz w tygodniu. W dodatku nie miałam nałogów i nigdy nie musiałam dbać o figurę, choć jadłam co chciałam i nie uprawiałam sportu. Czego chcieć więcej? Z tego względu lekceważyłam rzucane od czasu do czasu rady bliskich osób, które martwiły się o mój niezdrowy tryb życia.

Teraz widzę jak bardzo byłam nierozsądna. Co było pierwszym impulsem do zmiany stylu życia? Zaczęło się niewinnie. Z zaciekawieniem analizowałam składy kupowanych przez siebie produktów i powoli uświadamiałam sobie, że każdego dnia pakuję w siebie mnóstwo chemii. W dodatku moja dieta wydawała mi się strasznie nudna i monotonna. Bardzo nie lubiłam gotować, a bywały nawet takie dni, że na kurczaka i ryż po prostu nie mogłam już patrzeć. Opychając się wielkimi paczkami chipsów lub wsuwając trzy (!) tabliczki czekolady naraz czułam się jak... śmietnik! Gdzieś w głowie zaczęły pojawiać się wyrzuty sumienia... Ja jednak nie potrafiłam wyobrazić sobie świata bez tych wszystkich rarytasów! Herbata bez cukru nie przechodziła mi przez gardło (nie mówiąc o wodzie mineralnej), a obiad bez mięsa... jak to obiad bez mięsa? Owszem, to nic fajnego, że w jedzeniu jest dziś tyle chemii, ale takie posiłki są dziś przecież czymś normalnym, tak dziś jadają wszyscy i jakoś żyją... Inaczej się chyba nie da? (tak, zawsze znajdą się jakieś wymówki...)

Moje przykładowe obiady (luty 2013) - smażony kurczak z pieczarkami i białym ryżem.
 

Niecałe dwa lata temu przyjaciel polecił mi tanią i smaczną restaurację z jedzeniem na wagę. Zaczęłam jadać tam naprawdę często - zachwycona różnorodnością posiłków, zaczęłam próbować nowych rzeczy, których wcześniej niemal w ogóle nie jadałam. Na moim talerzu lądowała soczewica, kolorowe sałatki, owocowe desery, ryba w panierce, gotowane warzywa polane kolorowymi sosami. Jedzenie obiadów stało się dla mnie przyjemnością i postanowiłam sama zacząć eksperymentować w kuchni. Szukałam w sieci ciekawych przepisów, zaczęłam zaglądać na pobliski targ i stopniowo polubiłam gotowanie. Mięso coraz częściej zastępowałam rybą, a pomiędzy posiłkami podjadałam świeże owoce. Mimo wszystko wciąż co jakiś czas sięgałam po słodkości, a moje dieta wcale nie należała do najzdrowszych.

Moje przykładowe obiady poza domem (czerwiec, lipiec 2013) - na talerzu w końcu pojawiło się trochę świeżych warzyw
 

Pewnego dnia przeglądając na jednym z popularnych internetowych portali artykuł na temat soków, w oczy rzucił mi się komentarz, w którym ktoś polecał link do ciekawego wpisu. Kliknęłam i... wsiąknęłam na dobre! Dla ciekawskich - to był konkretnie ten artykuł <klik>. Dowiedziałam się wielu rzeczy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Z każdym kolejnym wpisem uświadamiałam sobie jak wielką krzywdę robię sobie żywiąc się cukrem, przetworzonym jedzeniem, mięsem z marketu i innymi "śmieciami", w tym właśnie napojami z marketu. Zdałam sobie sprawę, że choć wydawało mi się, że nie mam nałogów to w rzeczywistości przez całe życie byłam uzależniona od bardzo wielu rzeczy.

Niby to wszystko było takie oczywiste - że cukierki są niezdrowe, że powinno się jeść dużo warzyw i tak dalej... Ciągle brakowało mi jednak kogoś kto stanowczo, konkretnie i bez owijania w bawełnę powie: zrób coś ze swoim życiem, na co czekasz?! Szukałam człowieka, który wcześniej był w podobnej sytuacji i świetnie mnie zrozumie, kogoś kogo argumenty naprawdę do mnie trafią. W dobie internetu to żaden problem. Zaczęłam przeglądać kolejne strony, czytać historie takich właśnie ludzi i postanowiłam działać. Podjęłam ważną decyzję - czas zmienić swoje życie na zdrowsze!

Nadal ciężko mi uwierzyć, że znalazłam w sobie siłę i praktycznie z dnia na dzień przestałam jeść cukier, słodycze i chipsy. W dodatku bez żadnego żalu, a przecież wcześniej nie potrafiłam bez nich żyć! Z każdym dniem intensywnie pochłaniałam kolejną dawkę wiedzy i już wiedziałam, że kupowane poza domem słodzone cukrem sałatki i smażona w głębokim tłuszczu ryba wcale nie były tak zdrowe, jak wcześniej myślałam, a łatwe do przyrządzania dania z proszku i słodkości zawierały w sobie całą tablicę Mendelejewa. Stopniowo wykluczałam ze swojego jadłospisu kolejne niezdrowe produkty, czyniąc to z całkowicie własnej woli.

Na talerzu zaczęły lądować głównie warzywa, a przełomowym momentem okazał się zakup blendera, dzięki któremu codziennie przygotowuję sobie owocowe smoothies. Skomplikowane, pracochłonne posiłki zastąpiłam prostymi, mało przetworzonymi daniami (warzywa na parze, surówki), a za przekąski zaczęły służyć mi świeże oraz suszone owoce, orzechy oraz nasiona. Obecnie produkty odzwierzęce pojawiają się w moim menu sporadycznie. Ograniczyłam również spożywanie glutenu. W tej chwili nie wyobrażam sobie powrotu do dawnych nawyków - pokochałam nowy styl życia i zarażam swoją miłością także innych :)

 Moje przykładowe zakupy (czerwiec 2014)

2 komentarze:

  1. Warto, ja również zmieniłam swoją dietę i czuję się o niebo lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naturalni chudzielce to leniwce - wiem to doskonale, sama pozwalałam sobie często na słodyczową rozpustę, bo nie cierpiała na tym moja sylwetka, ale skóra... owszem. Zdrowe odżywianie jest bardzo ważne. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz - każda opinia jest dla mnie ważna.